Wyglądająca na pierwszy rzut oka na oddolną społeczną inicjatywę pierwszej fali feminizmu manifestacja, miała na celu przełamanie społecznego tabu, jakim do tej pory było palenie papierosów przez kobiety w miejscach publicznych. Kobiety, owszem, paliły, ale wcześniej się z tym nie obnosiły, „Pochodnie wolności” miały to zmienić, pokazując aspirującym Amerykankom, że mają te same prawa, co mężczyźni i w taki sam mogą korzystać z wolności, niezależnie od tego, jak może to być odebrane przez społeczeństwo.
„Grupa dziewcząt pali papierosy w geście „wolności” – tak New York Times podpisał zdjęcia z demonstracji, w mediach protest był relacjonowany jako oddolna inicjatywa młodych kobiet, odważnie sięgających po przywileje do tej pory im niedostępne z powodu społecznego tabu. Pytana przez dziennikarzy inicjatorka protestu – Bertha Hunt – opowiadała, że wpadła na pomysł kampanii po tym jak towarzyszący jej mężczyzna poprosił ją o zgaszenie papierosa, bo wstydził się palącej towarzyszki. “Porozmawiałam o tym z przyjaciółkami I postanowiłyśmy, że coś trzeba z tym zrobić”. W rzeczywistości jednak Hunt zorganizowała kampanię według pomysłu i na zlecenie agencji reklamowej pracującej dla American Tobacco Company, która w ośmieleniu kobiet do palenia w miejscach publicznych widziała szansę na podwojenie liczby konsumentek produkowanej przez siebie trucizny. Długofalowy koszt kreatywnej i skutecznej kampanii przełamywania tabu to liczone w tysiącach zgony kobiet spowodowane paleniem – w Polsce rak płuca jest drugim po raku piersi nowotworem złośliwym występującym u kobiet. Z wielu tabu, które warto było przełamywać, to akurat chroniło zdrowie i życie kobiet, a przełamały je kobiety zmanipulowane przez kierujących się żądzą zysku mężczyzn z wielkich korporacji.
„Pochodnie wolności” były niczym więcej, niż dobrze zaplanowaną i przeprowadzoną kampanią, dzięki której tytoniowy gigant mógł zarobić jeszcze większe pieniądze na truciu i uzależnianiu kolejnych pokoleń kobiet, które „wyzwalały” się pozując z papierosami. Sama zaś metoda zastosowana wtedy przez agencję reklamową, która kampanię przeprowadziła, nosi nazwę „astroturfingu” i oznacza realizację komercyjnych lub propagandowych celów przez działania sprawiające wrażenie oddolnych i spontanicznych ruchów obywatelskich. W dobie internetu i internetowych – często anonimowych – influenserów jest zaś dużo łatwiejsze do przeprowadzenia, dopiero niedawno Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nakazał polskim influenserom wyraźne oznaczanie treści reklamowych, w materiałach celowo mających robić wrażenie bezinteresownych recenzji testowanych przez aspirujących celebrytów produktów. Od zawsze bowiem, najskuteczniejsza reklama to ta, która na reklamę wcale nie wygląda. A najskuteczniejszy lobbing to taki, który wykorzystuje emocje, aspiracje, snobizm, a czasami najlepszą wiarę wiarę osób nieświadomych, kto faktycznie pociąga za sznurki i w jakim celu.
Czytaj też:
„Astroturfing” https://rigged.ghost.io/astroturfing/
Ilustracja w tle: Photo by Eugenio Marongiu from Alamy Stock Photo / Alamy Stock Photo license